Wiodła ślepa kulawego - "Pociąg dla dwojga" w Teatrze Kamienica, recenzja
„Niósł ślepy kulawego, dobrze im się działo” – pisał drzewiej Krasicki. Na deskach Teatru Kamienica w oparach czeskiego humoru niemal ślepa Maria postanawia wieść ku obopólnemu szczęściu kulawego Antoniego. Sztuka Mirko Stiebera „Bláha a Vrchlická”, która w tłumaczeniu Karola Suszki przybrała tytuł „Kochanie zrób mi dziecko” uświetniła 14 urodziny Teatru Kamienica. I trzeba przyznać, że uświetniła nader zacnie. Ale po kolei.
Na początku mamy kolej, a właściwie dworzec kolejowy, peron mówiąc ściślej. To tutaj dwoje zagubionych ludzi spotyka się na ławeczce i rozmawia o życiu. On, były żołnierz kulejący po przypadkowym postrzale, z dokumentem rozwodowym w kieszeni, stłamszony codziennością biletera sterowaną przez rozkład jazdy pociągów. Ona, samotna kobieta po przejściach, z ogromną walizką i okularami przypominającymi denka od butelek, telefonistka z centrali Rowenska marząca o posiadaniu dziecka i słuchająca złotych rad swej przyjaciółki Kudlaczkowej. Ciąg zdarzeń sprawi, że padnie między nimi ta jakże dziwna tytułowa propozycja, Maria wprowadzi się do Antoniego i rozpoczną wspólne poszukiwania szczęścia i leku na samotność.
Historia wyreżyserowana przez Macieja Wierzbickiego jest pełna ciepłego humoru, specyficznego czeskiego żartu i podtekstów, a jakże, seksualnych – w końcu robienie dziecka kręci się wokół tego tematu. Siermiężne wnętrze mieszkania Antoniego, pełne drewnianej boazerii i szyku lat 70-tych kryje wiele technicznych niespodzianek, za które brawa należą się scenografce Annie Rudzińskiej. Sercem sceny jest rozkładane łóżko, na którym śpią, przesiadują i rozmawiają nasi bohaterowie. Zupełnie odmieniona charakteryzacją Katarzyna Ankudowicz i Marcin Perchuć tworzą wspaniały duet, grając niezwykle uważnie i czule, podtrzymując dystans poprzez zwracanie się do siebie per Pan i Pani, a jednocześnie z każdą chwilą zbliżając się coraz bardziej. Samotni, wykolejeni i trochę nieporadni życiowo, związani wspólnym dość szalonym pomysłem na szczęście szukają bliskości i miłości. I niby nie chcą, a jednak pragną, i niby im nie zależy, a jednak są zazdrośni, i niby denerwują ich drobne przywary, a jednak potrafią się z nich śmiać i żartować. Nie braknie na scenie wzruszeń, nie braknie szalonych tańców i z pewnością nie braknie humoru. Bywa też poważnie, ale Czesi już tak maja, że umieją trudne sprawy natychmiast złagodzić celną żartobliwą puentą. Wszak półtora roku codziennych starań może stać się w końcu udręką. Oboje z każdym dniem poznają się lepiej, pomagają zwalczać dręczące ich lęki, a wiszący nad głowami duch obecności wszechwiedzącej Kudlaczkowej przydaje ich relacji niezwykle ludzkiego wymiaru. Ankudowicz i Perchuć tworzą kreacje tak bardzo realne, że widzowie mimowolnie im kibicują i z utęsknieniem czekają na szczęśliwe zakończenie. Czy się doczekają? A, to już trzeba iść zobaczyć samemu.
I jedynie żal, że tak udanej premiery nie doczekał w Kamienicy Emilian Kamiński. Z pewnością jednak patrzy na wszystko gdzieś z góry i uśmiecha się, bo zostawił swoje dzieło w dobrych rękach. Oby więcej takich mądrych, ciepłych i wspaniale zagranych spektakli.
Tekst Marek Zajdler, fot. Rafał Latoszek