Między sercem a rozumem - "Antygona" w Teatrze Polskim w Warszawie, recenzja
„Antygona”, ostatnia z cyklu trzech Sofoklesowych tragedii opartych na mitach o tebańskim rodzie Labdakidów jest nie tylko arcydziełem antycznego dramatu, ale i tekstem powszechnie znanym poprzez system edukacji. Prób jej interpretacji i odczytywań było już na polskich scenach wiele – tym trudniej więc o świeżość i oryginalne przedstawienie sztuki. Tym razem podjął się jej Robert Kurzawa wraz z zespołem aktorskim Teatru Polskiego w Warszawie. I przyznam, że dla mnie odczytali „Antygonę” ciut inaczej, czego doświadczyłem zwłaszcza ze względu na nowy przekład Antoniego Libery.
Zacząć więc należy nietypowo, bo od spolszczenia, jak woli nazywać takie przekłady, nie będący filologiem klasycznym, Antoni Libera. Istniejące dotąd przekłady „Antygony” autorstwa Kazimierza Morawskiego, Stefana Srebrnego, czy jeszcze XIX-wieczne tłumaczenie Zygmunta Węclewskiego stały się archaiczne i coraz bardziej niezrozumiałe dla współczesnych odbiorców. W latach 60-tych były próby przekładania tragedii Sofoklesa na prozę, ale ani Stanisław Hebanowski, ani nawet Dygat, który dokonał przekładu na prośbę Gustawa Holoubka nie podołali zadaniu w sposób satysfakcjonujący dla widza. Libera zastosował bardzo precyzyjny w konstrukcji jedenastozgłoskowiec heroiczny, który spowodował, że sztuczny język poezji stał się wygodny do wygłaszania i prostszy w rozumieniu. Użył przy tym współczesnej polszczyzny, na szczęście wysokiej, więc obyło się bez brutalizacji języka. To uczyniło tekst niemal przezroczystym i z łatwością przyswajalnym. Jednocześnie owo spolszczenie dało twórcom pole do odczytania „Antygony” na nowo i zwrócenia uwagi na akcenty dotąd pomijane.
Reżyser Robert Kurzawa ujrzał w nim prawdziwy kryminał, z gęstą akcją i zaskakującą dynamiką. Kołem zamachowym interpretacji uczynił nie tyle problem władzy, czy religijności, ile pytania o ludzkie sumienie. Wyraźnie też wypośrodkował racje obu stron, dzięki czemu Kreon zyskał na człowieczeństwie, zaś Antygona ze swą duchowością stała się niejako wyznacznikiem granic racjonalności władcy. „Sofokles zachęca nas do pewnej harmonii pomiędzy tym co duchowe, a tym co racjonalne, do pewnego umiaru” – mówi Kurzawa. Pytaniem nadrzędnym stała się istota prawa i zasadność jego konstruowania w oparciu lub przynajmniej z uwzględnieniem ludzkiej moralności.
Poza przeniesieniem akcentów, twórcy uwypuklili dodatkowo, schowaną dotąd w siostrzanym cieniu, postać Ismeny. Dorota Bzdyla grająca z czułą ekspresją Ismenę nie jest już bierną i potulną dziewczyną, bojącą się przeciwstawić prawu Kreona. Na pierwszy plan wysuwa się jej siostrzana miłość i próby przekonania Antygony do swoich racji. Cierpienie z powodu śmierci braci i nie pochowania Polinejkesa nie zmienia jednak życiowej postawy Ismeny, w której kieruje się racjonalnością i rozumem. Jej siłę widać nawet w kostiumie – spodniach i ciężkich butach, w których prezentuje się buntowniczo, mimo spolegliwej natury. Może to jednak nie tchórzostwo, a mądrość? Ismena walczy przede wszystkim o siostrę, o jej życie – wszak tylko one dwie pozostały z całego rodu. Jednocześnie twórcy zdają się sugerować w zawoalowany sposób, że Ismena także próbowała pochować brata, lecz ukradkiem i bez rozgłosu, aby być zgodną z sumieniem i prawem jednocześnie. Ciekawe to wydobycie z cienia pomijanej dotąd postaci.
Antygona Bernadetty Statkiewicz jest dumna, lecz nieco naiwnie uparta w swoim postanowieniu odpokutowania zgodnego z sumieniem czynu śmiercią. Aktorka o posągowej urodzie idealnie pasuje do arystokratycznie wyniosłej córki Edypa. Jej bezkompromisowa walka o pochowanie brata jest spotęgowana wiarą o nagrodę w zaświatach, gdzie liczy na spotkanie z całą rodziną i wieczne ukojenie. Czyż najbliżsi, których własnoręcznie obmyła i posypała czcząc ich pamięć mogą przyjąć ją inaczej, niż z miłością? Decyzja podjęta przez Antygonę jest niezachwiana, jest w niej jakiś młodzieńczy bunt i upór, chęć decydowania o swoim losie bez względu na skutki. Kara śmierci nie jest jej straszna, bowiem pochodzi od ludzi, a to pogwałcenia praw boskich winniśmy się obawiać. Statkiewicz gra przejmująco i sugestywnie swój ostatni monolog – okazuje się tylko samotną dziewczyną wyniszczoną tragicznymi dziejami swego rodu, która już od dawna „czuje się martwa” i pogodzona z losem.
Postacią pierwszoplanową i być może najbardziej tragiczną ze wszystkich jest charyzmatyczny Kreon rewelacyjnie odmalowany przez Szymona Kuśmidera. Zamiast tyrana i okrutnika zobaczyłem dawnego żołnierza i męża stanu, który otrzymawszy nagle władzę, stara się okiełznać powojenną sytuację w jedyny sposób jaki zna – wojskową dyscypliną. I jak to żołnierz trzyma się wydanego przez siebie rozkazu. Choć szuka porozumienia z córką swej siostry, to jego natura nie pozwala mu cofnąć raz podjętej decyzji. Oboje z Antygoną mają swoje racje, lecz zderzenie serca z rozumem jest poza jego pojmowaniem. Ani przejmujące błagania syna Hajmona (Jakub Kordas), ani wieszczby Tejrezjasza (Henryk Niebudek) nie będą w stanie skruszyć woli władcy. Ostatecznie Kreon jest wielkim przegranym przejmująco łkającym nad ciałem syna. „Daremne są ludzkie starania”, gdy w sprawę wchodzą siły wyższe.
Swoje pięć minut na scenie mieli także pozostali aktorzy: Dominik Łoś jako chromy Przewodnik Chóru udzielający rad bohaterom dramatu; Eliza Borowska, której Eurydyka w jednej zaledwie scenie ukazała całą tragedię matki tracącej swe potomstwo; Paweł Kurcz w roli Strażnika - jego zabawne znerwicowanie potęgowało atmosferę panującą w pałacu i Tomasz Błasiak, któremu jako Posłańcowi przyszło przekazać władcy hiobowe wieści.
Interesującym zabiegiem była reinterpretacja przedstawienia chóru, który w założeniu Sofoklesa miał być po prostu radą starszych miasta. „Stasimony chóru są niejako syntezą tego, co wydarza się pomiędzy głównymi bohaterami tekstu” – mówił Kurzawa. Wypowiadane przez chór refleksje na temat człowieka, losu, bogów i rozumu nabrały wymiaru mistycznego, stąd aby uwspółcześnić i wpleść niejako w narrację tekstu obecność tych pięciu postaci (Marta Alaborska, Hanna Skarga, Katarzyna Skarżanka, Maksymilian Rogacki i Michał Kurek) zostali oni ubrani w formę zmarłych dusz. Czy zmarłych dawno temu, czy może w niedawnej tebańskiej wojnie, nie wiemy – jednak ich powolne, pełne gracji i spokoju ruchy przydawały inscenizacji tajemniczego i pozazmysłowego charakteru. Bose stopy umarłych łączą ich z ziemią i przyrodą, tak bliską starożytnym Grekom. Pozostałe postacie dramatu, które przechodzą ze świata żywych do Hadesu także dołączą do widmowej grupy i boso udadzą się w zaświaty. Piękna alegoria osiągnięta prostymi środkami.
Duże brawa należą się sugestywnej scenografii Małgorzaty Pietraś, która choć zgodna z didaskaliami z V. w. p.n.e. ukazana została w duchu interpretacji Kurzawy. Zniszczony wojną kraj, zniszczony przez fatum ród Labdakidów, duszna atmosfera rodzinnych sporów i tragedii Kreona dały się wyczytać ze spękanej kolumny, naruszonych zębem czasu murów pałacu i obecności urn pogrzebowych, z których ulatywały dusze zmarłych. Przestrzeń ma tu wymiar uniwersalny, a jednak, czy to spolszczenie Libery, czy na wskroś współczesne kostiumy spowodowały, że jesteśmy bliżej teraźniejszości, niż przeszłości. Stare łączy się z nowym, przeplata i spaja, ukazując ponadczasowość „Antygony”. Pięknie podkreśla poszczególne sceny światło Jarosława Wardaszki, któremu towarzyszy zmysłowa i odrealniona muzyka Pawła Szamburskiego.
„Antygonie” w Teatrze Polskim udało się uniknąć doraźności, zawieszenia w tu i teraz. Tragedia Sofoklesa zyskała nowe oblicze, głównie dzięki zerwaniu z tradycyjnym rozłożeniem akcentów. Interpretacja wyrosła z odczytania tekstu Antoniego Libery tworzy z nim spójną całość. W końcu ostatecznie to do nas, jako widzów, należeć będzie decyzja, czy stanąć po stronie serca, czy rozumu. Czy bliżej nam do wiernej sumieniu Antygonie, czy niezachwianej litery prawa Kreona. Jakichkolwiek wyborów jednak nie dokonamy, to – podobnie jak bohaterowie Sofoklesa – będziemy musieli ponieść ich konsekwencje. Taką klasykę ogląda się z prawdziwą przyjemnością.
Tekst Marek Zajdler