Chciałoby się napisać coś niebanalnego, coś nieszukającego odniesień, ale w przypadku „Czułych słówek” Larry’ego McMurtry’ego wystawionych właśnie w Och-Teatrze doprawdy o to ciężko. Reżyser Paweł Paszta zaprezentował bowiem teatralną wersję wielkiego filmowego hitu Jamesa L. Brooksa z 1983 roku, nagrodzonego pięcioma Oscarami, z niezapomnianymi rolami Shirley MacLaine i Jacka Nicholsona. Historię toksycznego związku matki i córki oraz trudnych relacji damsko-męskich przedstawiono w pigułce, z ciekawymi rozwiązaniami formalnymi, ale i z koniecznymi na scenie skrótami, które chcąc nie chcąc zubożyły nieco niektóre postaci.
Oto Emma wychodzi za mąż. Pragnie uciec wreszcie z domu nadopiekuńczej i krytykującej ją wiecznie matki, owdowiałej, niezależnej i narcystycznej Aurory. Życie nie będzie jednak usłane różami, a raczej biedowaniem z nauczycielskiej pensji Flapa, przerywane ciągłymi przeprowadzkami i ciążami, wzmiankowanymi jedynie w teatralnej rzeczywistości. Pławiąca się w luksusie egocentryczna Aurora nie odpuści córce ciągłych telefonów i relacjonowania własnego życia, w które wkroczy z impetem sąsiad Garrett, były astronauta, rozpustnik i bawidamek. Małżeństwo Emmy dotknie w końcu kryzys i zdrady, a ona sama zachoruje na raka. Nadejdzie czas decyzji, rozliczeń, podsumowań i pożegnań. To już znamy z filmu.
Tymczasem na scenie to Aurora w wykonaniu Aleksandry Popławskiej staje się pierwszoplanową bohaterką opowieści. Już Shirley MacLaine daleka była od powieściowego pierwowzoru „dużej kobiety”, w teatrze nie zobaczymy też filmowych falbankowych sukien, peniuarów i szlafroków, a Popławska kreuje z klasą i elegancją pełnokrwistą business woman, której status podkreśla wiszący na ścianie oryginalny Renoir. Aktorka wspaniale wczuła się w rolę niepohamowanej, mówiącej bez ogródek, zadufanej w sobie kobiety – bezczelnie bezpośredniej i pozornie nieczułej w kontaktach z córką, zmanierowanej, a jednocześnie zaciekawionej i wrażliwej przy spotkaniach z Garrettem. Aurora Popławskiej nie jest otoczona wianuszkiem absztyfikantów, wydaje się raczej samotna i niespełniona, ale nawet gdy znajduje chwile szczęścia, nie potrafi go przy sobie utrzymać. Despotyczna matka zmięknie dopiero widząc chorą córkę, o którą będzie walczyć jak lwica, a w końcu uroni nawet łzy. Jej scenicznym partnerem jest przyciągający i odpychający zarazem Krzysztof Dracz, który ze swadą i przymrużeniem oka odgrywa astronautę Garretta. Mimiki Nicholsona podrobić nie sposób, ale trzeba przyznać, że biegający w slipach i kąpielowym szlafroku aktor potrafi rozbroić publiczność zarówno grubiańskim słowem, jak i postawą podstarzałego donżuana. Chciałoby się rzec: trafił swój na swego. A że damsko-męskie związki bywają trudne, wiemy nie od dziś. Teatralna adaptacja rozwija też rolę Garretta o mocną rozmowę z lekarzem, w której ma on okazję pokazać siłę charakteru i przeciwstawić się nieco wizerunkowi podchmielonego kobieciarza.
Eliza Rycembel z oddaniem i wyczuciem wciela się w postać Emmy, a jej skromne potrzeby i luźne podejście do potrzeby posiadania podkreślają kostiumy Aleksandry Szempruch. Aktorka, niczym jej filmowy pierwowzór, z dużą dozą cierpliwości przyjmuje przytyki matki nie przestając być jej powierniczką i tak naprawdę najbliższą przyjaciółką. Trudna to miłość, ale właśnie na jej relacji z Aurorą skupia się sztuka, zaś małżeńskie problemy Emmy schodzą nieco na plan dalszy. Główną przyczyną jest brak na scenie dzieci i niemożność pokazania ich wzajemnych stosunków. To co było siłą filmowego obrazu, a więc ukazanie schematów zachowań Aurory mimowolnie powielanych przez córkę, nie wybrzmiewa w teatrze. Spłaszczeniu ulega tym samym Flap Karola Lelka, który jawi się bardziej w czarnych barwach jako skupiony na sobie, uciekający od obowiązków nieodpowiedzialny ojciec i niewierny mąż. O jednoczesnym związku Emmy z bankierem padnie ledwie zdanie. Dopiero w szpitalu Flap zyska sympatię powracając z błędnie obranej życiowej ścieżki. Do przebaczenia wystarczą czasem różowe skarpetki. Eliza Rycembel w pełni wykorzystuje końcową scenę i konia z rzędem temu, kto nie uroni choć jednej łezki – nie na darmo „Entertainment Weekly” mianował jej filmowy odpowiednik Wyciskaczem Łez Wszech Czasów.
W spektaklu charakterny epizod odgrywa także Sławomir Holland w roli stanowczego i niezbyt uprzejmego doktora onkologii skruszonego ostatecznie siłowymi argumentami do zmiany postępowania. Alicja Czerniewicz udanie wciela się w przyjaciółkę Emmy – Patsy, pielęgniarkę oraz młodą towarzyszkę Garretta żonglując rolami i pozwalając głębiej wybrzmieć pierwszoplanowym postaciom. W scenografii Aleksandry Szempruch nie mogło zabraknąć filmowych poduszek, a pewną umownością w wykorzystaniu jej ruchomych elementów udało się przedstawić zróżnicowane wnętrza. Pomysłowo oddano w teatrze filmową jazdę Aurory i Garretta kabrioletem po plaży, ale najciekawszym pomysłem inscenizacyjnym było wykorzystanie dwustronności sceny Och-Teatru i przedstawienie rozmów telefonicznych przy użyciu mikrofonów i snopów światła skupionych na stojących po przekątnej aktorach. Muzycznie atmosferę scen podbija muzyka Tomasza Jakuba Opałki, który od lat współpracuje niemal przy wszystkich realizacjach Pawła Paszty.
„Czułe słówka” uderzają w emocjonalny i melodramatyczny ton, wzbudzając śmiech, który czasem więźnie nam w gardle. Ukazują życie w całej jego skomplikowanej rozciągłości, ze wzlotami i upadkami, wzruszeniami i małymi dramatami, których sami ciągle doświadczamy. Rewelacyjna aktorsko opowieść o dysfunkcyjnej rodzinie, niespełnionych nadziejach i toksycznych relacjach, które niejednokrotnie przenosimy na kolejne pokolenia jest w istocie historią o poszukiwaniu szczęścia i radości w otaczającej nas codzienności. O sztuce kompromisu, wybaczeniu i tym co najważniejsze – miłości. Miłości, która tli się w każdym człowieku, ale którą nie zawsze potrafimy wyrazić. Miłości, która potrafi być płytka, zaborcza, niezdrowa, nawet jeśli płynąca ze szczerego serca. I czasem potrzeba życiowego wstrząsu, żeby spojrzeć na rzeczywistość z odmiennej perspektywy. By dotrzeć do miłości dojrzałej i bezwarunkowej, bo tylko taka daje sens i spełnienie.
Tekst Marek Zajdler, fot. Wojciech Olkuśnik/East News