Nasz teatr logo

Polski Siedmiogród - "Separatka" w Teatrze Polskim w Warszawie, recenzja

Na szpitalnym łóżku spotykają się dwie kobiety. Każdej z nich obiecano izolatkę z telewizorem, a potem wrzucono wspólnie do jednego pomieszczenia. Personel gdzieś zniknął, a dogadać się trudno. Panie nadają bowiem na przeciwstawnych falach i wszelkie próby porozumienia skazane są, przynajmniej z początku, na porażkę. Można by wstać i poszukać pomocy, ale wówczas ta druga mogłaby zająć miejsce na dobre i nijak już się jej nie ruszy. Obie tkwić więc będą w miejscu broniąc swojej połówki leżanki jak niepodległości. Tym humorystycznym preludium, choć bohaterkom wcale do śmiechu nie jest, rozpoczyna się najnowsza sztuka Joanny Szczepkowskiej „Separatka”, która właśnie trafiła na Scenę Kameralną Teatru Polskiego w Warszawie.
   Absurdalna sytuacja, w której znalazły się Marta i Alina czeka na rozwiązanie. Każdy kto spędził choć trochę czasu w szpitalnych salach, czy na korytarzach wie, że nudę oczekiwania trzeba jakoś zabić. Młodzi mają telefony. A dojrzałe kobiety, z których jedna zostawiła komórkę w domu? Zostaje im rozmowa. Analiza stanu rzeczy, możliwe rozwiązania, narzekanie, a w końcu wszelkie tematy i zwierzenia. Muszą przecież jakoś wytrzymać do nadejścia lekarza. Ale jak tu wytrzymać, gdy intelektualnie, światopoglądowo i politycznie stoją po dwóch stronach polskiej barykady? Marta broni właśnie doktorat z astrofizyki, nie przywiązuje wagi do wyglądu czy ubioru, czytuje „żydowsko-opozycyjną” prasę, kocha wszystkie kundelki świata, a jej rodzony brat przypina się nawet do drzew w obronie klimatu. Alina nie ma wykształcenia, opiekuje się dziećmi i domem Pana Męża, krzepko dzierży różaniec, a przegląda głównie kolorową prasę i się w lusterku. Jedynie psy nawet lubi, choć raczej rasowe i z rodowodem, najlepiej polskim z psojca-psadziada. Czy znajdą nić porozumienia?
   Joanna Szczepkowska i Dorota Landowska poznały się lata temu przy okazji debiutu scenicznego tej drugiej w „Śnie nocy letniej” w reżyserii Macieja Wojtyszki. Potem występowały wspólnie w stołecznym Powszechnym, ich ścieżki przecinały się w Scenie Prezentacje czy Narodowym, ale ostatnim wspólnym projektem było realizowane dwanaście lat temu we Wrocławiu „Spotkanie” Davida Hare’a. Niemniej znają się jak łyse… w tym wypadku feminatyw nie przejdzie, więc czuć między nimi chemię i co tu dużo mówić – olbrzymie sceniczne doświadczenie. Tym razem aktorki stanęły przed prawdziwym wyzwaniem, bo inteligentny i błyskotliwy tekst kryjący nasze podwórko ledwie za woalem humorystycznych podobieństw napisany jest swojskim, potocznym językiem, czasem tak zbliżonym do zwykłych pogaduszek z przychodni, że można ulec wrażeniu czystej improwizacji. Nic z tych rzeczy - każda fraza, każdy błąd językowy są tu zaplanowane z aptekarską dokładnością, bowiem wobec nieruchawej akcji w stylu „nic się nie dzieje”, warstwa słowna musi utrzymać dramaturgię i napięcie. Mimo tego trafiły się nieliczne momenty, w których uwaga uciekała – może z powodu zmęczenia tą nieustającą wojną polsko-polską, a może dlatego, że niesłusznie założyłem strzelanie autorki do jednej bramki. Tymczasem Joanna Szczepkowska zaskoczyła fikuśną, ale jakże trafną woltą i w zabawny sposób odkręciła kota ogonem.
   W szpitalnej nudzie kipi od emocji, boleśnie polskie realia wylewają się ze sceny, oświecona galaktyka Andromedy spotyka z ciemnym Siedmiogrodem, szpieg i zdrajca z jednej okładki uśmiecha do matoła na drugiej, a nad wszystkim czuwa duch najsłynniejszego psa, a raczej suki IV RP Saby, która przybrała tu nader szlachetny rys charta, oczywiście polskiego. Tylko co w jej znamienitym towarzystwie robi myszo-nietoperz? Cóż, po odpowiedź na to sakramentalne pytanie trzeba już udać się do Teatru Polskiego. Joanna Szczepkowska i Dorota Landowska zapraszają tam na aktorską ucztę, odbijają nasze skłócone podwórko w krzywym zwierciadle, kpią, ironizują, żartują, ale także śmiertelnie poważnie ukazują dzisiejszą rzeczywistość. Zamknięte w tytułowej separatce muszą ze sobą wytrzymać i może to powoduje, że szukają zbliżenia, wspólnych tematów, czegokolwiek co łączy, miast dzielić. Czy im się uda? A czy nam się kiedyś uda?

Tekst Marek Zajdler, fot. Aliaksandr Valodzin/East News