Nasz teatr logo

Gomora w Weronie - "Żegnaj, Panie Szekspir!" w Teatrze Kwadrat, recenzja

50-lecie wypada obchodzić hucznie i z pompą. Teatr Kwadrat postawił poprzeczkę wysoko i postanowił zadziwić wystawieniem na rozrywkowej dotąd scenie angielskiej klasyki mistrza ze Stratfordu. Niemal klasyki. Na okolicznościową, światową prapremierę wybrano bowiem sztukę „Żegnaj, Panie Szekspir!” Michaela Kelly’ego, która choć wokół Szekspira stale krąży, to bliższa jest współczesnej farsie czy nawiązując do narodowego poety Anglii  - komedii omyłek.
   Tekst napisany ledwie dwa lata temu całkiem elżbietańską angielszczyzną przetłumaczył ze swadą Ryszard Krynicki, który wokół sporej liczby archaizmów i uskrzydlonych fraz zaczerpniętych z oryginalnych szekspirowskich dzieł, umieścił całkiem swojskie wyrażenia z rodzimej ulicy oraz garść żartów z brodą. Inscenizacji jubileuszowego dla Kwadratu spektaklu podjął się człowiek wielu talentów Jakub Przebindowski, który nie odmówił sobie także skomponowania doń muzyki. Dźwięki klawesynu mieszają się tu z współczesnym brzmieniem basu i perkusji oraz włoskimi melodiami rodem z San Remo. Czemu włoskimi? Bo rzecz dzieje się w Weronie, którą na scenie odtworzył symbolicznie Wojciech Stefaniak. Na posadzce szachownica oddająca regularne urbanistyczne założenie miasta, w tle mapa-rycina, na której jaśniejące punkty wskazują widzom miejsca poszczególnych scen, a wokół lśnią geometryczne świetlne linie, którymi zawładnął bawiąc się wyrazistymi kolorami Maciej Iwańczyk. 
   W tej scenerii poznajemy przybywającego z Londynu młodego Angliczanina Willy’ego (Karol Kossakowski) uciekającego przed żoną, nudą pisaniny w Trupie Lorda Szambelana i lejącym bez ustanku w Brytanii deszczem. Wpada on w sam środek zamieszania spowodowanego konfliktem zwaśnionych rodów Montekich i Kapuletich z nieznoszącym sprzeciwu księciem Eskalusem (Michał Lewandowski). Jako niezaangażowany obcokrajowiec młody poeta staje się posłańcem, powiernikiem, rozjemcą, obserwatorem, „suflerem miłości” i cokolwiek przypadkowym pomysłodawcą małżeństwa Romea i Julii.  
  Cała historia skonstruowana została jednak à rebours. Obwieszony złotymi łańcuchami Romeo wcale nie pała miłością do Julii, a wątpliwej jakości wiersze składa dla jej kuzynki. Rozpoczynający swą aktorską przygodę z Teatrem Kwadrat Artur Kujawa z emfazą wygłasza kolejne strofy, czaruje wzniosłą poetyką wypowiedzi, lecz że talentu mu nie staje, kończy na „toczonych biodrach” i „jutrzejszym pojutrze”. Charakterna Julia Adrianny Maleckiej także kocha innego i choć zbiera jej się na womitacje, a puginał sam wpada w ręce, to wzorem współczesnych kobiet bierze sprawy w swoje ręce i postanawia do ożenku nie dopuścić. Pomóc ma w tym parający się alchemią ojciec Laurenty, czyli zwichrowany na modłę Emmeta Browna z „Powrotu do przyszłości”, cudnie ekscentryczny Tomasz Schimscheiner, przygotowując tajemniczy miłosny likwor pod hasłem „będzie pani zadowolona”. Cóż może pójść nie tak? Jak to w komedii, wszystko.
   Tu jednak sza, bo po co psuć zabawę. Dość powiedzieć, że strzała Kupida lekko zmyli tory i narobi nielichego bałaganu. Wśród wszystkich szarpiących się na wędce miłości najwspanialej wypada urzekający naturalnym komizmem signior Monteki w wykonaniu Wojciecha Wysockiego, bezbłędny w nagłych porywach serca, ochach i achach wspomaganych maestrią liry, ale też w kąśliwych uwagach sączonych z mafijną elegancją. Wrodzoną vis comica ma także Patryk Pietrzak, który nawet z nieco pobocznej postaci Parysa potrafił wydobyć komediową esencję i z powodzeniem sprzedać ją na scenie. Rody „satyrów i nierządnic” reprezentować  będzie nadto „nieco starożytne” „kościste truchło” błyskotliwej ripostą signory Kapulet (Ewa Wencel), jej rubaszny mąż o „starczej mordzie” (Andrzej Grabarczyk), wyluzowana i pełna wigoru niania Angelika (Magdalena Smalara) oraz skory do bitki „młody cietrzew” Benwolio (Jan Butruk). 
   Skoro przy bitce jesteśmy, brawa należą się także Przemysławowi Wyszyńskiemu i aktorom za niezwykle żywiołowe i autentycznie wyglądające pojedynki szermiercze pełne iście włoskiego temperamentu. Dwa słowa należą się również kostiumom Zuzanny Markiewicz, która dowcipnie pożeniła elżbietańskie kryzy i historyczny kostium z gangsterskim sznytem trzech pasków, sportowym obuwiem i modą Versace. Zapachniało porachunkami spod szyldu Corleone, szemranymi interesami mafijnych rodów, czyli po prostu ogarniętą gorączką namiętności Gomorą… to jest Weroną. Grono jubileuszowych twórców zamykają odpowiedzialna za choreografię, w tym dworskiego tańca w typie almain, Anna Głogowska, użyczający głosu w scenicznych zapowiedziach Stefano Terrazzino oraz autor plakatu Rafał Olbiński.
   I choć przy pięćdziesięcioleciu utyskiwać nie wypada, to jedną rzecz warto nadmienić – Michael Kelly jako założyciel teatru „Shakespeare in Action” od lat zajmuje się propagowaniem twórczości swego mistrza. Z łatwością przychodzi mu zaszywanie podtekstów, ukrytych dowcipów i mrugnięć okiem czytelnych dla tych, którzy podobnie jak on, na Szekspirze zjedli zęby. Czy polski odbiorca chwyci żarty z Marlowe’a i Kyda? Czy załapie, że Szekspir faktycznie napisał „Dwóch panów z Werony”? I czemu w schowku Laurentego pojawia się pottage? Szczerze wątpię, dobrze więc, że są nawiązania jasne jak słońce, a „pić, czy nie pić” przemawia do nas nawet bardziej, niż do Anglosasów.
   „Żegnaj, Panie Szekspir!” idealnie wpasowuje się w repertuarowe emploi Teatru Kwadrat. Bawi zarówno wyszukanym, jak i całkiem przyziemnym żartem, nawet przez chwilę nie zwalnia tempa, zmieniając co najwyżej werbalny fechtunek na ten bardziej dosłowny i temperamentny, wizualnie nie stroni od fajerwerków, innymi słowy – dla każdego coś miłego. Przy okazji snuje refleksje o tym, jak dalece rzeczywistość może różnić się od jej subiektywnej reinterpretacji. Ten „wszeteczny” prequel „Romea i Julii” czyni to z lekkością i niewymuszonym dowcipem pozwalając odetchnąć po całotygodniowej harówce. Będziecie Państwo zadowoleni. 

Tekst Marek Zajdler, fot. Paweł Wodzyński/East News